Jesteś tutaj:

DWÓR W JEŁMUNIU

Dzisiaj łatwo można odbudować ruinę. Wstawić okna, naprawić dach. Problemem nie są też podłogi i ściany. Z odrobiną funduszy i pomysłowości można zrobić to całkiem szybko. Co jednak z duszą takiego miejsca? Czy pojawia się ona sama wraz z nowymi tapetami czy panelami? Otóż nie! Przywrócenie drugiego życia budynkom, które przesiąkły historią, nie jest proste. Potrzeba wielkiej wrażliwości i wyczucia, żeby poza murami i tym, co powierzchowne, stworzyć niezwykły klimat. Udało się to pani Barbarze Trzeciak – jej dworek to nie tylko zabytek, lecz także podróż w czasie, która zaczyna się już od samego progu.

Właścicielka nie przyjmuje jednak pod swój dach byle kogo. Po pierwsze, gdy chce się zagościć w tych progach, trzeba się wcześniej zapowiedzieć. Po drugie, taka wizyta nie powinna być pospieszna, bo należy z szacunkiem podejść do historii, która pisze się w Jełmuniu na nowo. Zgadzający się na te warunki turyści są tu mile widziani, a pani Barbara każdemu poświęca dużo czasu. To właśnie decyduje o niezwykłym klimacie tego miejsca. Logiczne jest to, że do każdego przybycia tutaj trzeba się przygotować, ale dzięki temu gospodyni czeka na każdego przyjezdnego. To nie masowy przerób podróżnych. To nie zwiedzanie, a raczej wizyta. Do Jełmunia się nie przyjeżdża – do Jełmunia się przybywa!

Na progu powitała mnie pełna życia pani Barbara. W holu od razu wpadł mi w oko piękny piec kaflowy. Rozpoczęła się moja przygoda i podróż w czasie. Siedząc na stołeczku w kuchni, uczestniczyłem w przygotowaniu śniadania, na które zostałem zaproszony. Za oknem obserwowałem niezadowolone z deszczu owce. Hoduje się tu wschodniopruskie owce skudde. Pobliski ogród i sad zapewniają również bogactwo produktów, więc na stole znalazłem przepyszne dżemy, swojski chleb i znakomite wędliny. W jadłospisie królują jagnięcina i tradycyjne polskie dania. Pani Barbara oprowadziła mnie swobodnie i dość naturalnie. Poczuliśmy, że czegoś brakuje – poszliśmy więc razem do piwnicy zaczerpnąć zapasów.

Przed wojną posiadłość należała do rodziny von Woisky, a wcześniej do rodziny Zühlke. Po latach Jełmuń odwiedziła wnuczka poprzednich właścicieli, którzy uciekli stąd po wojnie. Nie dość, że jej dusza od razu zapałała sympatią dla tego miejsca, to jeszcze jej wspomnienia pomogły odtworzyć piękno z minionych czasów. Na ścianach wiszą zdjęcia poprzednich właścicieli, a po wyjściu z dworu widać kępę drzew na wzgórzu – to mały cmentarz, na którym pochowani są dawni mieszkańcy dworu. Pani Barbara chciała połączyć przeszłość z teraźniejszością i posadziła wzdłuż drogi aleję lipową.

Po kilkugodzinnym pobycie byłem oczarowany. Czas płynął jakby równolegle innym, równoległym do rzeczywistego torem, nie czułem, kiedy mijały kolejne minuty. Zacząłem zastanawiać się, czy to przypadkiem nie magia. Podczas rozmowy szybko zorientowałem się, skąd pani Barbara miała wiedzę, by tak idealnie oddać klimat szlacheckiego dworku sprzed stuleci. Jej fascynacja tym, co wraz z wojnami i polityką odeszło w niepamięć, trwa od wielu lat. Kiedyś zaczęła zadawać sobie trudne, jak na komunistyczne czasy, pytania. Co się stało włościami wielkich magnatów? Gdzie podziały się rodziny i ich tradycje przez wieki pielęgnowane w pałacach, dworach i zamkach? Komuna przekształcała te perły architektury w mieszkania robotnicze, co jedynie dopełniało dzieła zniszczenia. Kiedy Jełmuń trafił w ręce obecnej właścicielki, była idealnie przygotowana. Zdradza to zbiór książek w jej bibliotece. Od wielu lat gromadziła i chroniła napotkane antyki. Kiedy stanęła na progu ruiny dworu, wiedziała, że wyremontowanie to jedno, a drugie, ważniejsze, to przywrócenie właściwej atmosfery tym budynkom. Dworek to przecież porządek, zasady, często nieprzystające do dzisiejszej rzeczywistości. To też pewnego rodzaju luksusowa kreacja życia codziennego, oparta na pracach sezonowych, zbiorach i korzystaniu z najlepszej strony tego, co naturalne i zdrowe.

 

Jełmuń 10, 11-731 Sorkwity
tel. 78 141 04 00
www.jelmundwor.pl

Zobacz najnowsze wpisy na blogu